Zastanawiam się jak długo jeszcze? Dotrwają do stu, dwustu, czy może tysiąca? Gdzie jest granica tego szaleństwa?
10 maja spotkali się już po raz 73, by uczcić kolejną „miesięcznicę smoleńską” i końca tych korowodów nie widać. Ktoś powiedział, że to „wierni religii smoleńskiej”. Na podstawie tego, co pokazała na żywo telewizja relacjonując ten kolejny, majowy kondukt żałobny, trudno nie zgodzić się z tym określeniem. Setki osób, ponownie, jak co miesiąc, przeszły z katedry Jana Chrzciciela obok Zamku Królewskiego, Krakowskim Przedmieściem pod Pałac Prezydencki. Tam, obłąkany po stracie brata bliźniaka, stary, przestraszony człowiek wszedł na przenośną drabinkę i wygłosił przemówienie. Nie powiedział niczego nowego; nic, czego by nie można przewidzieć. A ludzie, którzy przyszli tam razem z nim, ludzie, którzy idąc wznosili modły do Boga i jego matki, bez mrugnięcia okiem przyjmowali te wszystkie wtórne prawdy objawiane im przez małego człowieka na przenośnej drabinie. A on mówił mocno, dobitnie, tonem nietolerującym wahania, że już niedługo, że nareszcie poznamy prawdę, a przynajmniej szkielet prawdy o rzeczywistych przyczynach tragedii smoleńskiej. A było to tak…
I tak już przychodzi pod Pałac Prezydencki po raz 73, a końca tej boskiej kary nie widać.