Lubię dżem. Najbardziej truskawkowy. Na śniadanie gorące kakao, chrupiąca bułka z masłem i dżemem. Niebo w gębie. Albo świeżutkie naleśniki przesmarowane słodkim, owocowym musem. Pycha. Ostatnio zauważyłem jednak, że coraz mniej mam dżemu w dżemie.
Pamiętam lat temu naście, kupowałem słoiczki słodkiego przysmaku o wyraźnie zaznaczonej na etykiecie gramaturze 500. Przyznam, dla uczciwości wywodu, że raczej nie sprawdzałem nazwy producenta. Ale też, gdybym chciał to ustalić i zmienić firmę rozgotowującą z cukrem moje ulubione truskawki, miałbym na sklepowej półce spory wybór. Tylko po co? Dżem, to dżem.
Tak mijały mi kolejna śniadania z chrupiącymi rogalami i sycącymi naleśnikami. Opróżniałem dziesiątki, a może i setki słoików z dżemem i sądziłem, że tak już będzie zawsze. Słodko i bezstresowo. Przez lata nie zauważałem zupełnie, że producenci mojej porannej pychotki zaczęli na półkach w sklepie upychać pod tą samą ceną, nazwą i marką coraz to mniejsze słoiki czerwonego przysmaku. Przeskok z 500 gramów na 460 był przeze mnie totalnie nie wychwycony. Podobnie downsize z 460 na 410. Przy zejściu z 410 na 340 zacząłem się zastanawiać co ze mną jest nie tak? Dlaczego słoik dżemu, który wystarczał mi jeszcze niedawno na dwa tygodnie, teraz schodzi po kilku dniach?
Gdy kupiony przedwczoraj słoiczek z truskawkową zawartością pokazał mi dno już dziś rano, wreszcie przejrzałem na oczy. Z zapamiętanych przeze mnie 500 gramów w dobrych czasach zostało już tylko… 245! I tylko cena pozostała niezmiennie stara.
Nie było dla mnie miłe to nagłe olśnienie, bo uzmysłowiłem sobie, że w procederze rozciągniętym na wiele miesięcy (a może i lat), ktoś mnie notorycznie i permanentnie nabierał, naciągał na słodkość coraz mniejszą, każąc mi za nią płacić relatywnie więcej. I dokładnie tak samo jest z naszą wolnością i demokracją.
Wywalczyli ją dla nas nasi rodzice i ona zawsze od tamtego czasu była. Stała na półkach i tylko brać, i korzystać. Z czasem jednak dostawców ubywało. Przyczyniły się do tego zmiany w prawie wyborczym i wykorzystywana do przeliczania głosów w wyborach metoda D’Hondta.
W ten sposób półki wypełniali słoikami z wolnością i demokracją już tylko najwięksi gracze. Szybko też się okazało, że gramatura tych słoików jest coraz mniejsza. Że powoli ubywa z nich prawo do wolności zgromadzeń, że swoboda korzystania z niezarejestrowanych, telefonicznych kart prepaid też się już tam nie mieści. Że za krytykę władzy można samemu trafić do „słoiczka”, że „publiczne” to już antonim zwrotu „wolne” media. Że samorządowcy z najdłuższym stażem dostaną bana na ponowne kandydowanie. Że ustawy, nad którymi proceduje Sejm, nie muszą już być z nikim konsultowane, bo są projektami poselskimi. Że straż pożarna, wojsko, policja nie mogą więcej grać z Owsiakiem, za to funkcjonariusze, żołnierze i uczniowie muszą pójść do kina na „Smoleńsk”, czy „Historię Roja”. Że, że, że… I niby dżem na półkach ciągle jest. Tylko dżemu w dżemie coraz mniej.