Jakoś mnie tak wzięło na analizowanie. Myśleniem głowa zapchana, więc, żeby szare komórki odblokować, zacząłem efekty spalania w nich cukru przelewać na papier. A że media są moją pasją i miłością najwierniejszą, wymyśliłem sobie temat: Pluralizm w mediach po 1989 roku. I zaraz się przestraszyłem, bo to materiał na co najmniej pracę magisterską, a i pewnie doktoryzować też by się dało! To temat rzeka. Normalnie „Nad Niemnem”. Choć przyznaję, z mojego punktu widzenia znacznie ciekawszy, niż przytoczony zdanie wcześniej tytuł. Dlatego właśnie podjąłem to wyzwanie, choć zastrzegam, ani referat, ani zaczątek pracy doktorskiej z tego tu nie będzie. Co najwyżej esej. A może i to za dużo? Może po prostu felieton?
O pluralizmie chciałem rozprawiać, więc w oczywisty sposób powinienem zacząć od tego, co to w ogóle jest ten pluralizm, z czym to się je? Leniwy jestem, przepisywać z Wikipedii jakoś mi się nie chce, więc napiszę najprościej jak można – pluralizm to inaczej różnorodność. Używamy tego słowa często w odniesieniu do polityki, do poglądów, czy do mediów właśnie i znaczy ono, ni mniej ni więcej, jak tylko właśnie różnorodność przekonań, punktów widzenia, idei, opinii.
Pluralizm socjalistyczny
Mam pisać o pluralizmie mediów po 1989 roku, co już samo w sobie sugeruje, że rok ten był w jakimś sensie przełomowy dla tego zjawiska w naszym pięknym kraju. A i owszem, był. Już przecież uczniowie gimnazjów na lekcjach Wiedzy o Społeczeństwie dowiadują się o tym, że w tym roku zaszły w Polsce gruntowne zmiany polityczne i z kraju dążącego do socjalistycznej szczęśliwości staliśmy się krajem kapitalistycznym z gospodarką nakierowaną prorynkowo, choć z mocnym zawijasem w lewo. Jeszcze wtedy. Gimnazjaliści uczą się o tym pilnie, o Wałęsie, o Mazowieckim, w co lepszych szkołach to nawet o Michniku. Ja na szczęście nie muszę. Ja to przeżyłem i pamiętam. I chłonąłem wszystkie te ówczesne przemiany jak gąbka zanieczyszczenia ropą naftową po katastrofie tankowca Exxon Valdez.
Warto jednak na samym początku wspomnieć, że przed 89 rokiem pluralizm w mediach w Polsce też był. Socjalistyczny.
Nuty z KC
Były dwa kanały publicznej telewizji – jedynka i dwójka. Były cztery programy polskiego, publicznego radia, równie finezyjnie jak w przypadku telewizji nazywane: program pierwszy, program drugi, program trzeci i program czwarty. Były rozgłośnie regionalne, co dla Dolnego Śląska oznaczało Polskie Radio Wrocław. Była też prasa drukowana, czytaj gazety codzienne, tygodniki, miesięczniki i inne periodyki, czasem nawet z zacięciem kulturalnym.
Tytuły ogólnopolskie i zaangażowane, takie jak Trybuna Ludu, Zielony Sztandar, Sztandar Młodych, Na Przełaj, Polityka, czy Kraj Rad. Tytuły branżowe, wyspecjalizowane jak Sportowiec, Antena, Panorama, czy Kobieta i Życie. Było też coś dla młodzieży: Świat Młodych, Filipinka; i dla dzieci: Płomyk, Płomyczek, Miś i Świerszczyk. Były nawet pisma satyryczne, takie jak Szpilki, czy Karuzela! Problem w tym, że wszelkie media brzmiały wówczas jak prowincjonalny chór. Niby śpiewaków wielu, ale śpiewać trzeba było równo i dokładnie według nut przysyłanych z Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Kto próbował fałszować, wprowadzać kakofonię dźwięków, zaraz go z chóru relegowano. Dbali o to dyrygenci z gmachu przy stołecznej ulicy Mysiej, wspierani przez smutnych panów z organów. I nie, nie chodzi o organistów!
Pionierzy eteru
Po 1989 roku, po tym całym gadaniu przy okrągłym stole i magdalenkowych pijaństwach okazało się nagle, że chór nie musi być tylko jeden. Że na medialną scenę przedziera się coraz więcej wykonawców i każdy ma coś swojego do zaśpiewania. Ruskie wojsko się wyniosło i wyszło na jaw, że jednak są wolne częstotliwości, na których mogą nadawać swoje programy nowe, niepaństwowe radia i telewizje. Zaczął bodaj RMF…15 stycznia 1990 r. z Kopca Kościuszki w Krakowie. Warszawska Zetka też przecierała szlaki, ruszyła 28 września 1990. Obie stacje były czymś kompletnie nowym na radiowej scenie UKF. Obie grały zachodnią muzykę rozrywkową i obie oferowały słuchaczom własne serwisy informacyjne przygotowywane przez młodych i niezależnych od władzy dziennikarzy. Radiowe wiadomości RMF-u i Zetki były wprawdzie często zdawkowe i płytkie, ale za to obiektywne i szybkie. Stacje mocno rywalizowały na tym polu o palmę pierwszeństwa, do tego stopnia, że krakowskie radio zdecydowało się emitować serwisy informacyjne zawsze na kwadrans przed każdą pełną godziną. W ten sposób zazwyczaj udawało jej się wyprzedzać konkurencję z ważnymi newsami właśnie o te 15 minut. Po kilku latach krakusi odstąpili jednak od tej praktyki wnioskując z badań słuchalności, że słuchacze owszem, dostają od nich serwis jako pierwsi, ale zaraz po jego wysłuchaniu przełączają się na inne stacje, żeby usłyszeć, co ma do powiedzenia konkurencja. W tamtym czasie pojawili się także pierwsi społeczni nadawcy radiowi. Już 8 grudnia 1991 roku w eterze zadźwięczał sygnał Radia Maryja.
Zgorzelczanie nie gęsi
Kowbojskie to były czasy, bo radiostacje ruszyły na podbój tzw. górnego pasma UKF, wykorzystywanego wówczas przez wojsko i kraje imperialistyczne. Słychać tam było jedynie niemieckie rozgłośnie, aż tu nagle… nasi! Warto się było jednak przenosić, bo górne pasmo oferowało lepszą jakość transmisji, a co najważniejsze było znacznie szersze, niż używane dotąd pasmo dolne, a przez to pomieścić mogło znacznie więcej rozgłośni. Problem był jednak taki, że 99 proc. radioodbiorników w Polsce nie była w stanie odbierać górnego pasma UKF w zakresie od 88 do 108 MHz, bo zwyczajnie nie była do tego technicznie przystosowana. Dobry los jednak chciał, że kończyłem właśnie wówczas szkołę radiotechniczną w Dzierżoniowie i umiałem już tak dobrać pojemności kondensatorów przy głowicach UKF odbiorników radiowych, że z zakresu 66 – 77 MHz przeskakiwały na górne pasmo, co każdorazowo kosztowało właściciela 500 tys. zł (sprzed denominacji) płatne najlepiej z góry i na ręce niżej podpisanego. Ludzie płacili, bo chcieli słuchać i RMF-u i Zetki, i tych wstrętnych kapitalistów zza Odry i Nysy (bo było już wtedy po zjednoczeniu), co tyle fajnych, amerykańskich piosenek w eter wpuszczali.
My w Zgorzelcu nie gęsi i też swoje radio mieć chcieliśmy, i tak powstało Radio Frem. Nadawało na 90,6 MHz. Był rok 1994 i wzięli mnie tam do roboty na DJ-ja. Ależ to była praca! Człowiek sobie siedział, piosenki z płyt puszczał, czasem przypomniał która godzina i jeszcze mu za to kasa leciała! Dość wprawdzie przytkanym nurtem, ale zawsze co nieco skapło.
Wszystko co piękne szybko się jednak kończy i wnet się okazało, że na nadawanie Radio Frem nie miało koncesji. Trzeba się było zamknąć. Dosłownie. Na dwa lata, bo urzędnicze młyny Krajowej Rady Radiofonii I Telewizji mełły wtedy wolno. Na tyle nierychliwie, że na naszym paśmie i w naszej okolicy pojawiła się już konkurencja, m.in. z Jeleniej Góry. Radio Frem wróciło do nadawania w 1996 roku, ale już wtedy rywale byli na tyle mocni, a właściciel radia okazał się na tyle lekkoduchem, że kolejne lata po pierwszej euforii były już tylko wegetacją. Radio, choć formatem doszlusowywało do tych najlepszych, z uwagi na niezbyt duży zasięg, a tym samym dotarcie z reklamami, zwyczajnie na siebie nie zarabiało. Padło ostatecznie bodaj w roku 2002. Wątpliwości nie ulega jednak żadnej, że i ono, tu na lokalnym rynku medialnym ziem odzyskanych, wpisało się w historię budowania pluralizmu w mediach pookrągłostołowych.
Ja Wisła, ja Wisła…
Opisując tworzącą się po 1989 roku różnorodność mediów nie można ominąć rynku telewizyjnego. Tu także, po latach dominacji państwowej jedynki i dwójki, niemal z dnia na dzień pojawili się nowi gracze. 5 grudnia 1992 roku o 16:30 rozpoczął nadawanie PolSat. Stacja rozprowadzała swój program drogą satelitarną, a nie jak publiczna telewizja poprzez rozsiew naziemny. Był to wówczas wymóg chwili, bo tylko tak właściciel PolSatu Zygmunt Solorz mógł ominąć polskie prawo, które nie przewidywało jeszcze wówczas komercyjnych nadawców telewizyjnych. Gdy prawo udało się zmienić, od 27 stycznia 1994 program PolSatu, który wówczas przemianowany już został na Polsat, zaczął być nadawany w Polsce w sposób naziemny. Pojawiło się też kilku innych nadawców, m.in. działająca na południu Polski TV Wisła. Kto ją dziś jeszcze pamięta? A pamiętać o niej trzeba, choćby tylko dlatego, że to właśnie Wisła była zalążkiem dzisiejszego giganta – telewizji TVN. Oficjalny rok narodzin stacji spod znaku niebieskiej kropki to rok 1996.
Niuanse różnorodności
Zmiany w polskim prawie dotyczącym nadawców elektronicznych, czy generalnie mediów elektronicznych spowodowały, że na przełomie wieków XX i XXI także i ta dziedzina naszego życia społecznego została mocno spluralizowana. Oprócz nadawców publicznych, telewizyjna i radiowa przestrzeń medialna zagospodarowana została przez nadawców prywatnych, głównie komercyjnych i nadawców społecznych, zasadniczo niekomercyjnych i głównie religijnych, precyzując… katolickich.
I tu mała uwaga, choć co oczywista, związana z tematem głównym, czyli pluralizmem w mediach. Można go chyba spróbować scharakteryzować za pomocą dwóch głównych tendencji, czy może lepiej przejawów. Pierwszy to pluralizm samych mediów, co oznacza, że na medialnym rynku funkcjonują swobodnie podmioty prezentujące różne spojrzenia na współczesny świat i politykę. O pluralizmie mediów mówimy wtedy, gdy równolegle w danej przestrzeni rozumianej jako określony region, czy nawet cały kraj, funkcjonują swobodnie nadawcy i wydawcy świeccy, katoliccy, lewicowi, prawicowi, krajowi, zagraniczni… Tak rozumiany pluralizm dotyczy jednak głównie mediów prywatnych. Gdy zaś idzie o media publiczne, finansowane z daniny wspólnej jaką jest abonament radiowo-telewizyjny, rozumienie pluralizmu musi być nieco inne. W takim wypadku powinniśmy raczej mówić o pluralizmie w mediach. Rozumieć przez to należy szerokie spektrum poglądów, które powinny być prezentowane w mediach publicznych. Nie wiem, czy dość dobrze to wytłumaczyłem… Pluralizm mediów to różnorodność publikatorów, pluralizm w mediach to różnorodność poglądów prezentowanych w danym publikatorze, najczęściej publicznym.
I tu zahaczamy o kolejny wątek, jakże drażliwy w ostatnich latach, a jakże bolesny w ostatnich miesiącach. Chodzi o publiczne radio i telewizję, w których już choćby przez ich charakter i sposób finansowania zasada pluralizmu powinna być w sposób szczególny pielęgnowana.
Publiczne, czyli partyjne
Problem polega na tym, że w naszym polskim rozumieniu przymiotnik „publiczny” jest interpretowany coraz częściej jako „partyjny”. Publiczne radio i telewizja od zawsze, a przynajmniej odkąd ja pamiętam, znajdowały się pod wpływem polityków i dominowały w nich treści zgodne z tymi poglądami, do których bliżej było akurat rządzącym partiom politycznym. I nie chodzi tylko o programy informacyjne, czy publicystyczne. Przez partyjne, czy ideologiczne szkiełko przepuszczane były także audycje dokumentalne, czy wręcz filmy fabularne.
Gdy u władzy był postpezetpeerowski Sojusz Lewicy Demokratycznej i Polskie Stronnictwo Ludowe, w publicznych publikatorach elektronicznych częstymi bywalcami byli właśnie politycy tych partii, a i wśród dziennikarzy lepsze programy w lepszych pasmach oglądalności, czy słuchalności dostawali żurnaliści sprzyjający rządzącym albo przynajmniej ich nieirytujący. Podobnie za rządów Akcji Wyborczej Solidarność, czy potem koalicji Prawa i Sprawiedliwości – Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin. Polityczne fatum wisiało nad publicznym radiem i telewizją także w czasach, gdy Polską rządziła stosunkowo liberalna światopoglądowo koalicja Platformy Obywatelskiej i PSL. I choć politycy tych ugrupowań uważani za ekspertów w dziedzinie środków przekazu zarzekali się, że ideałem publicznych mediów do którego dążą są radio i telewizja pozbawione partyjnych wpływów, pluralistyczne i obiektywne, w praktyce wyglądało to różnie.
Coraz dłuższa lista
Nie inaczej jest teraz, gdy dokonuje się na polskiej scenie politycznej tzw. „dobra zmiana” niesiona na wyborczych sztandarach przez partię Prawo i Sprawiedliwość, która wygrała wybory parlamentarne z jesieni 2015 roku. Pod hasłami reformy mediów publicznych, pod hasłem zwiększenia w nich pluralizmu, formacja ta dokonała w istocie własnego skoku na publiczne publikatory. Desygnowani przez tę partię do sprawowania funkcji zarządczych w radio i telewizji partyjni aktywiści z ochotą i zapałem wzięli się do pracy, a pierwsze co zrobili, to pozbyli się dziennikarzy, którzy ośmielali się krytykować poczynania PiS lub choćby tylko nie dość dobrze je opisywać. Dla zobrazowania skali zjawiska pozwolę sobie wykorzystać zestawienie osób, które w ostatnim czasie pożegnały się z TVP, przygotowane przez dziennikarzy Polska The Times:
• Piotr Kraśko, szef redakcji „Wiadomości”
• Beata Tadla, prezenterka „Wiadomości”
• Justyna Dobrosz-Oracz, reporterka „Wiadomości”
• Milena Kruszniewska, reporterka „Wiadomości”
• Kamil Dziubka, reporter „Wiadomości”
• Piotr Jaźwiński, wydawca „Wiadomości”
• Bogdan Ulka, wydawca „Wiadomości”
• Maciej Czajkowski, sekretarz redakcji „Wiadomości”
• Jacek Tacik, reporter „Wiadomości”
• Elżbieta Byszewska, reporterka „Wiadomości”
• Magdalena Karpińska, reporterka „Wiadomości”
• Leszek Krawczyk, reporter „Wiadomości”
• Jarosław Kulczycki, prezenter TVP Info
• Marcin Kowalski, prezenter TVP Info
• Adam Feder, reporter TVP Info
• Piotr Maślak, prezenter TVP Info
• Igor Sokołowski, prezenter TVP Info
• Joanna Osińska, prezenterka TVP Info
• Małgorzata Serafin, wydawca TVP Info
• Izabela Leśkiewicz, wydawca TVP Info
• Magdalena Siemiątkowska, wydawca TVP Info
• Hanna Lis, prezenterka „Panoramy”
• Mirosław Cichy, reporter „Panoramy”
• Radosław Masłowski, reporter „Panoramy”
• Waldemar Chudziak, reporter „Panoramy”
• Ewa Godlewska-Jeneralska, wydawca „Panoramy”
• Andrzej Godlewski, wicedyrektor TVP1 ds. audycji publicystycznych i społecznych
• Andrzej Fidyk, kierownik redakcji dokumentu
• Ewa Slezak, kierownik redakcji publicystyki TVP1
• Karolina Lewicka, reporterka „Wiadomości” i prezenterka TVP Info
• Jacek Gasiński, reporter „Wiadomości”
• Diana Rudnik, prezenterka TVP Info
• Kamila Biedrzycka-Osica, reporterka TVP Info
• Maciej Wąsowicz, prezenter TVP Info
• Paweł Moskalewicz, wydawca TVP Info
• Monika Sieradzka, szefowa publicystyki TVP2
• Iwona Radziszewska, dziennikarka portalu tvp.info
• Łukasz Kowalski, reporter TVP Info
• Patryk Zalasiński, reporter TVP Info
• Anna Całkowska, podwydawca TVP Info
• Dariusz Łukawski, wiceszef publicystyki TVP2
• Jacek Skorus, szef redakcji „Panoramy”
• Joanna Racewicz, prezenterka „Panoramy”
• Katarzyna Nazarewicz, zastępca kierownika redakcji rozrywki TVP1
• Barbara Czajkowska, autorka programu „Kod dostępu”
• Dominika Wielowieyska, autorka programu „Puenta” w TVP Info (odrzuciła propozycję dalszej współpracy, w solidarności ze zwalnianymi dziennikarzami)
• Tomasz Lis, autor programu „Tomasz Lis na żywo” w TVP2 (nie przedłużono z nim umowy, wygasającej z końcem stycznia).
To oczywiście lista niekompletna, a nazwisk ciągle na niej przybywa.
Do publicznego radia i telewizji zaimplementowani zostali natomiast dziennikarze z prywatnych, prawicowych mediów otwarcie w trakcie kampanii wyborczej i wcześniej wspierający PiS. Długo by wymieniać nazwiska… Samuel Pereira, Klaudiusz Pobudzin, Dawid Wildstein, Danuta Holecka, Michał Rachoń, Bartłomiej Maślanka, Marcin Wolski, Łukasz Warzecha…
Pluralizm w publicznych mediach, czyli różnorodność głoszonych opinii i idei, został skutecznie przykryty partyjnym kapeluszem. Do programów publicystycznych zaczęli być zapraszani komentatorzy o poglądach zbliżonych do tych uznawanych za słuszne przez partię rządzącą. Ci prezentujący odmienne poglądy albo przestali być mile widziani, albo sami zrezygnowali z wygłaszania swoich opinii na publicznej antenie na znak protestu przeciwko zawłaszczaniu jej przez Prawo i Sprawiedliwość. Jednym z nich był m.in. Wojciech Czuchnowski, dziennikarz Gazety Wyborczej, który w trakcie programu na żywo w TVP INFO, do którego został zaproszony, wygłosił oświadczenie, w którym zapowiedział, że w publicznej telewizji w obecnym kształcie jest gościem po raz ostatni.
Od lewa na prawo
I tak o to, jeśli jeszcze niedawno mógłbym z czystym sumieniem ogłosić, że rynek mediów elektronicznych został po 1989 roku w sposób znaczący spluralizowany, o tyle teraz mam wrażenie, że dokonuje się – jak w siatkówce – zmiana powrotna. Na szczęście, oprócz mediów elektronicznych, istnieje także prasa drukowana. I akurat w jej przypadku po roku 1989 możemy wręcz mówić o klęsce urodzaju. Po panującej przez cztery dziesięciolecia monokulturze socjalistycznej, nagle w druku zaczęły się pojawiać tytuły wolnościowe jak choćby Gazeta Wyborcza, tytuły katolickie, liberalne, prawicowe, a nawet te związane z lewicą, tyle tylko, że nową lewicą. Trwały też, choć słabły z roku na rok i z miesiąca na miesiąc, pisma postpezetpeerowskie, takie jak Trybuna Ludu, potem przemianowana po prostu w Trybunę. Czerwona i prezentująca poglądy zgodne z linią partii Gazeta Robotnicza, najprężniejszy regionalny dziennik na Dolnym Śląsku, został wystawiony na sprzedaż i kupiony przez niemieckiego inwestora Verlagsgruppe Passau, który w Polsce utworzył spółkę Polskapresse. Podobny los spotkał zresztą także inne gazety regionalne. Niemiecki inwestor od burzliwych lat 90. minionego stulecia aż po dziś dzień zgromadził w swoim portfolio całkiem pokaźną liczbę tytułów prasowych w 15 województwach: Dziennik Bałtycki, Dziennik Łódzki, Dziennik Zachodni, Gazetę Krakowską, Gazetę Wrocławską, Głos Wielkopolski, Kurier Lubelski, Polskę Metropolię Warszawską, Express Ilustrowany, Dziennik Polski, Gazetę Lubuską, Gazetę Pomorską, Kurier Poranny, Gazetę Współczesną, Nową Trybunę Opolską, Echo Dnia, Gazetę codzienną Nowiny, Głos Dziennik Pomorza, Express Bydgoski i Nowości Toruńskie. Do Polskapresse należy także ponad 100 tygodników lokalnych oraz bezpłatna gazeta miejska Nasze Miasto. Mnogość tytułów to zresztą nie tylko znak firmowy Passauera. Własny i pokaźny portfel gazet i czasopism mają również inne koncerny medialne, takie jak choćby Ringier Axel Springer Polska, Agora S.A., czy Murator S.A.
A nie sposób tu nie wspomnieć także o powstałych stosunkowo niedawno i szczycących się w pełni polskim kapitałem wydawnictwach tzw. niezależnych, w istocie związanych z prawą stroną polskiej sceny politycznej, a finansowo ze Spółdzielczymi Kasami Oszczędnościowo-Kredytowymi, czyli z niejakim Grzegorzem Biereckim, senatorem, a przez niego z partią PiS.
Sryliony newsów
Dziesiątki, jeśli nie setki ogólnopolskich tytułów prasowych i wręcz tysiące tytułów lokalnych to bez wątpienia dowód na pluralizm w polskich mediach. A przecież do tej pory nawet nie zająknąłem się o internecie, którym mniej więcej od 15 lat możemy się dość sprawnie posługiwać, a który od około 8 lat stał się niemal nieodłączną częścią naszego życia. Co więcej, wraz z rozwojem technologii mobilnych i upowszechnieniem się tzw. smartfonów, kradnie nam tego życia coraz więcej. Dziś wielu z nas to już prawdziwe internetowe zombie, które niemal nie odrywa oczu od ekranu telefonu sczytując z niego wszystko jak leci. Jesteśmy informacjoholikami. Bombardujemy swoje mózgi wiadomościami, z których 95 proc. jest nam zupełnie do niczego niepotrzebnych. Szukamy ciągle nowych bodźców, które by sprawiły, że nasze szare komórki wprawią się w przyjemny stan zaciekawienia. I internet nam tych bodźców dostarcza. A mówiąc konkretnie tysiące, setki tysięcy portali informacyjnych, rozrywkowych, sportowych, towarzyskich, społecznościowych. To jest dopiero pluralizm co? Interesujesz się wędkarstwem – w internecie znajdziesz sryliony informacji na temat swojej pasji na dziesiątkach polskich i tysiącach zagranicznych stron www. Ba! Jeśli ich nie znajdziesz, możesz spróbować zacząć je tworzyć sam. Dziś postawienie własnej strony internetowej i prezentowanie na niej własnych treści to dla średnio obeznanego z komputerem i internetem człowieka kwestia spędzenia maksimum godziny przed monitorem. Czary mary i już można pisać własne artykuły i felietony. I tak w każdej dziedzinie! Lubisz najnowsze polityczne newsy i komentarze? Jest ich jeszcze więcej, niż tych o rybach! Podobnie w dziedzinie sportu, transportu, religii, pornografii… Skolko ugodno. Brać, wybierać, nie marudzić!
Cieszmy się więc, że mamy pluralizm mediów i korzystajmy z niego, przez waszą wolność i naszą, i na wieki wieków, amen.